
Przedsiębiorczosć i praca (6)
MAŁE I ŚREDNIE PRZEDSIĘBIORSTWA FILAREM POLSKIEJ GOSPODARKI
Napisane przez RedakcjaMiniony czas skłania do refleksji, jak wiele zyskała polska gospodarka przez ostatnie 25 lat od transformacji oraz 10 lat obecności Polski w strukturach Unii Europejskiej.
To właśnie w tym okresie najbardziej rozwiniętym sektorem stało się MSP, stanowiąc dziś ponad 90% firm funkcjonujących w Polsce i generując ponad 60% PKB. Trzeba przyznać, że duża zasługa tego sukcesu leży po stronie polskich przedsiębiorców, ale i ich wsparcia finansowego, jakim były dotacje unijne. Pomoc ze strony UE, w tak dużym stopniu jak dotychczas, możliwa będzie jeszcze tylko przez najbliższe lata – warto z niej skorzystać.
Taką możliwość daje dofinansowanie w ramach projektów unijnych realizowanych w tzw. Nowej Perspektywie 2014-2020. Polski sektor MSP może najwięcej zyskać, uczestnicząc w programach regionalnego wsparcia oraz Programu Operacyjnego Inteligentny Rozwój. Można prognozować, że dla polskich przedsiębiorców najefektywniejszymi okażą się działania zwiększające konkurencyjność firm, rozwoju nowoczesnych technologii lub też innowacyjność, choćby poprzez współpracę z ośrodkami badawczymi.
Dynamiczny rozwój sektora MSP na przestrzeni ostatnich lat, to również możliwość zrzeszania się przedsiębiorców w różnego rodzaju organizacje i stowarzyszenia, skupiające firmy branżowo lub geograficznie. Dziś prężnie działające grupy mają większe szanse na rozwój, wzajemną pomoc, a tym samym sukces.
Brzmi zachęcająco? Pomocnym może okazać się tu wsparcie Mazowieckiego Zrzeszenia Handlu Przemysłu i Usług, które od lat działa na rzecz rozwoju polskiej przedsiębiorczości i pomocy polskim przedsiębiorcom. Jedną z inicjatyw organizowanych przez MZHPiU mających na celu wsparcie sektora małych i średnich przedsiębiorstw jest Narodowy Program Promocji Polska Przedsiębiorczość 2020.
Działania związane z uczestnictwem w Programie to m.in. cykliczne spotkania, służące zaprezentowaniu oferty firmy i nawiązaniu nowych kontaktów biznesowych, czy wymiany doświadczeń. To również szereg możliwości korzystania z pomocy prawnej, doradztwa w zakresie dofinansowania (pożyczek, dotacji unijnych) oraz szeroki wachlarz narzędzi promocyjno-wizerunkowych.
„Polska po 1989 r. stała się jedna z najszybciej rozwijających się gospodarek Europy. Co więcej polska przedsiębiorczość jest ceniona, a my Polacy uznawani na świecie jako ludzie przedsiębiorczy. Czujemy się również grupą społeczną, która musi bardzo ciężko pracować na swój wizerunek i rozwój. Cieszę się, że Narodowy Program Promocji Polska Przedsiębiorczość 2020 daje możliwości umacniania filaru polskiej gospodarki jakim jest MSP, nie tylko w działaniach marketingowych, ale i doradczych (…)” – mówi Robert Składowski, prezes Mazowieckiego Zrzeszenia Handlu Przemysłu i Usług.
Przedsięwzięcie, jakim jest Narodowy Program Promocji Polska Przedsiębiorczość 2020, spotkało się z poparciem Kancelarii Prezydenta RP. Do programu mogą zgłaszać się przedsiębiorcy oraz osoby aktywnie działające w sferze biznesu – każdy, kto zorientowany jest na rozwój swojej firmy. Więcej informacji na stronie www.polskaprzedsiebiorczosc.pl
Polityczny sezon ogórkowy w tym roku rozpoczął się wcześniej: zamiast dyskusji o stanie finansów publicznych powrócił problem niedzielnego handlu. Spór o to, czy zakazać sprzedaży centrom wielkopowierzchniowym może tym razem skończyć się jednak rozwiązaniem salomonowym – przerzuceniem ciężaru decyzji na samorządy.
- Chodzi o to, by nie zmuszać ludzi do pracy w niedzielę. Chodzi też o rodzinę, by razem spędzać ten czas. Chodzi także i o to, by wesprzeć mały kapitał, niewielkie sklepy, kafejki, które będą otwarte – mówił kilka tygodni temu w radiowej dyskusji europoseł Solidarnej Polski Jacek Kurski. Tak można w skrócie ująć stanowisko pomysłodawców ustawy – m.in. z PiS, PO, PSL i SP – którzy forsują w Sejmie nowe prawo. To również argumenty bardzo istotne dla wszystkich instytucji, które opowiedziały się za projektem – od „Solidarności” po kościół katolicki, który w mniej lub bardziej otwarty sposób wspiera poselski pomysł.
Ryzyko? Tysiące miejsc pracy
To argumenty, które – przynajmniej z pozoru – trudno odrzucić. Jednak projekt ma gigantyczną rzeszę przeciwników, przede wszystkim ze względu na koszty ekonomiczne i społeczne. Zdaniem prezesa polskiego oddziału Tesco, Ryszarda Tomaszewskiego, na bruku może wylądować olbrzymia grupa pracowników supermarketów – w skali całego kraju nawet 100 tysięcy osób. Nieco skromniejsze szacunki prezentuje doradca PKPP Lewiatan, Jeremi Mordasewicz. – Zakaz niedzielnego handlu zmniejszy skłonność inwestorów do budowy kolejnych centrów handlowych i może oznaczać likwidację około 50 tysięcy miejsc pracy – wylicza.
Polska Organizacja Handlu i Dystrybucji w swoim stanowisku podaje jeszcze inne dane. „Eliminacja jednej siódmej czasu pracy to w polskich warunkach niemal pewna fala wielotysięcznych bankructw firm kupieckich, spadnie też niska już rentowność sieci handlowych. Przeprowadzone analizy wskazują, że sprzedaż niedzielna w sklepach wielkopowierzchniowych to 5-12 proc. sprzedaży tygodniowej. Zakaz handlu po działaniach na rzecz rekompensacji strat spowoduje spadek tygodniowych obrotów o 3-7 proc. co przełoży się na redukcję zatrudnienia w handlu o 5-10 proc.” – twierdzą eksperci organizacji. Czyli: 25 tys. miejsc pracy.
Nic więc dziwnego, że są w Polsce takie ośrodki, w których projekt nie budzi entuzjazmu. Należy do nich choćby Radom: dekadę temu tamtejszy ratusz wprowadził zakaz w życie, uchwałę uchylił jednak w końcu wojewoda. Dziś radomianie liczą inaczej – w mieście, w którym panuje 24-procentowe bezrobocie, i gdzie supermarkety zatrudniają kilka tysięcy pracowników, potencjalne skutki wprowadzenia nowego prawa byłyby dramatyczne. – Polski nie stać dziś na tak rygorystyczne podejście do świątecznego handlu – mówi były radny Andrzej Langowski, który dekadę temu przeforsował zakaz niedzielnego handlu, dopuszczając co najwyżej możliwość skrócenia godzin otwarcia sklepów wielkopowierzchniowych.
Niech każdy decyduje sam
Zdaniem posłanki PO Julii Pitery, najlepszym wyjściem z obecnego klinczu byłoby pozostawienie decyzji w gestii samorządów. Za tym stanowiskiem opowiada się też liczna grupa samorządowców. – To słuszny pomysł, żeby o zakazie decydowały samorządy, bo nie wszystko musi być regulowane przez państwo. Bardzo mi się podobają amerykańskie rozwiązania, np. w jednym stanie alkohol można kupić tylko do godziny 20, a w innym przez całą dobę – twierdzi Edward Maniura, burmistrz Lublińca. – Ostateczną decyzję powinni podjąć radni, ale po szerokich konsultacjach z mieszkańcami, bo to przecież ich dotyczy – dodaje.
Co na to mieszkańcy? Wygląda na to, że są równie podzieleni, jak politycy. W sondażach zdecydowanych przeciwników i zwolenników projektu jest niemal idealnie po 30 proc. Prawie 20 proc. Polaków wypowiada się „raczej przeciw” – i tyle samo „raczej za”. Wygląda więc na to, że tak na centralnym, jak i na lokalnym szczeblu politycy będą mieli twardy orzech do zgryzienia. Chyba że po wakacjach sprawa „przyschnie”.
„Mama idzie do pracy – program zawodowej aktywizacji kobiet” to projekt dla kobiet, które po urlopie macierzyńskim są bezrobotne. Opracowały go młode mamy – które po urlopie macierzyńskim do pracy wróciły – dla tych mam, którym trzeba pomóc w rozwiązaniu tego problemu.
– Uczestniczkom projektu opowiadamy, że my oprócz tego, że pracujemy, mamy takie same problemy jak one – opowiadają. – Wstajemy wcześnie rano, przygotowujemy dzieci do przedszkola i siebie do pracy, robimy zakupy, gotujemy, sprzątamy.
W małej miejscowości czy na wsi kobiety-matki po urlopie macierzyńskim często są pod presją środowiska, które nie akceptuje samodzielności zawodowej kobiet. Czasem niechętny jest mąż, czasem rodzice i teściowie. Bezrobotne kobiety nie wierzą w swoje szanse i możliwości. Z raportu „Wieloaspektowa sytuacja kobiet na rynku pracy” wynika, że ponad 90 proc. kobiet w Polsce nie ma dostępu do szkoleń niwelujących skutki przerwy w pracy spowodowanej macierzyństwem. Okazuje się, że dostęp do szkoleń zależy głównie od miejsca ich zamieszkania. Przeszkodą w zatrudnieniu kobiety-matki jest też postawa pracodawców, którzy uważają, że są one mniej dyspozycyjne i mniej oddane pracy z powodu obciążenia obowiązkami rodzinnymi.
Czterdzieści pionierek
W województwie zachodniopomorskim, gdzie od marca 2012 r. Instytut Rozwoju Regionalnego w Szczecinie realizuje projekt „Mama idzie do pracy”, różnice ekonomiczne pomiędzy dużymi i małymi miejscowościami są bardzo duże. W 2011 r., kiedy projekt powstawał, w powiecie choszczeńskim w gminie Recz wskaźnik bezrobocia wynosił 17,7 proc., w gminie Pełczyce – 14,6 proc., w gminie Krzęcin – 14,4 proc., w gminie Bierzwnik – 16,5 proc.
Projekt „Mama idzie do pracy” realizowany jest w ramach Programu Operacyjnego Kapitał Ludzki (Priorytet VI. Rynek pracy otwarty dla wszystkich, Działanie 6.1 Poprawa dostępu do zatrudnienia oraz wspieranie aktywności zawodowej w regionie, Poddziałanie 6.1.1 Wsparcie dla osób pozostających bez zatrudnienia na lokalnym rynku pracy). Głównym celem projektu jest podniesienie poziomu aktywności zawodowej czterdziestu kobiet z terenu gmin: Bierzwnik, Krzęcin, Pełczyce i Recz powracających na rynek pracy po przerwie związanej z urodzeniem i wychowywaniem dzieci, poprzez udzielenie im kompleksowego wsparcia w postaci doradztwa zawodowego, szkoleń aktywizujących, szkoleń zawodowych, pośrednictwa pracy, płatnych staży zawodowych u pracodawców. Zakończy się w lutym 2014 r.
Pełny tekst artykułu w najnowszym wydaniu magazynu „Gmina”. Zapraszamy do lektury!
Z danych Polskiej Agencji Informacji i Inwestycji Zagranicznych wynika, że w 2012 roku polscy samorządowcy ściągnęli do naszego kraju inwestycje zagraniczne warte przeszło miliard euro. A chodzi wyłącznie o inicjatywy organizowane przy udziale Agencji – w rzeczywistości więc, skala inwestycji może być znacznie większa. Gra jest warta świeczki, a lokalni włodarze planują dalej podbijać świat.
Tyko wrocławska Silesia Izba Handlowa Sp. z o.o. – firma kojarząca partnerów z Polski i zagranicy – w tym roku zaplanowała dla samorządowców siedem misji, w ramach których nasi samorządowcy będą mogli przedstawić cudzoziemcom oferty inwestycyjne swoich miejscowości, regionów czy Specjalnych Stref Ekonomicznych. Cele podróży są nie byle jakie: to wszystkie kraje tzw. BRIC (Brazylia, Rosja, Indie, Chiny), czyli rozwijające się „nowe” mocarstwa gospodarcze i kilka regionalnych bliskowschodnich potęg – Arabia Saudyjska, Kuwejt i Zjednoczone Emiraty Arabskie. W kryzysowych czasach znaczenie tych krajów jest nawet większe niż dotychczasowych, najbardziej pożądanych, partnerów z państw Zachodniej Europy czy USA. Nie dość, że państwa arabskie w znikomym stopniu odczuwają efekty globalnego kryzysu, to jeszcze stopniowo rośnie w nich świadomość, że zyski z wydobycia surowców naturalnych należy inwestować, a nie przejadać.
Zza Wielkiego Muru na Podkarpacie
Jednym z najważniejszych kierunków samorządowej ekspansji są Chiny. W ubiegłym roku przedstawiciele Podkarpacia – od władz wojewódzkich po władze Rzeszowa – rozpoczęły negocjacje z władzami autonomicznego regionu Kuangsi-Czuang. 27-osobowa delegacja prezentowała oficjelom z Państwa Środka możliwości swojego regionu w zakresie m.in. nowych technologii, odnawialnych źródeł energii i potencjału naukowego miejscowego biznesu i uczelni. Potencjalnym partnerom wskazywano konkretne miejsca, w których można zainwestować – np. strefy ekonomiczne i parki technologiczne w regionie. Podpisano dwa porozumienia – list intencyjny dotyczący współpracy Podkarpacia z Kuangsi-Czuang i umowę o współpracy Rzeszowa z portową metropolią Fangchenggang.
Nie jest tajemnicą, że Chińczycy szukają – zwłaszcza w Europie Środkowo-Wschodniej – przyczółków do ekspansji na terytorium Unii Europejskiej. Coraz częściej firmy zza Wielkiego Muru szturmują regionalne rynki, czego przykładem była (prawda, niezbyt udana) próba wtargnięcia na polski rynek chińskiej firmy COVEC. Ta sama firma, ze zmiennym powodzeniem, próbowała swoich sił na innych rynkach w regionie.
Polscy samorządowcy chcieliby skorzystać z pojawiających się w ten sposób możliwości. Interesują się nimi nie tylko wrocławska Silesia Izba Handlowa czy Łódzka Agencja Rozwoju Regionalnego, ale też przedstawiciele mniejszych JST. Jesienią ub.r. delegacja z miasta Ningbo zwiedzała m.in. Łomżę. Większości z nas mogłoby się z pozoru wydawać, że chodzi o mało znaczący sojusz dwóch niedużych miast. Zachowajmy jednak skalę: Ningbo ma dziesięć milionów mieszkańców i jeśli nawet nie jest największą metropolią Chin, to gospodarczego potencjału tego miasta nie sposób nie docenić. Z kolei Łomża też nie jest dla Chińczyków miejscem anonimowym: tamtejszy biznes działający na rynku artykułów spożywczych kojarzą choćby jedną z miejscowych firm, produkującą komponenty przypraw i eksportującą technologię przetwórstwa mięsa.
Z kolei samorządowcy ze śląskich Świętochłowic wybrali się do Tai’an, a wkrótce później – dzięki pośrednictwu firmy Kopex, która w tym mieście zlokalizowała swoją chińską spółkę-córkę – doczekała się rewizyty. – Śląsk to region, o którym wiele słyszeliśmy i wiele czytaliśmy. Jesteśmy bardzo zainteresowani współpracą, ponieważ w wielu dziedzinach, choćby w zakresie ochrony środowiska, jesteście lepsi od nas – komplementował gospodarzy mer Tai’an, Li Hongfeng.
Samorządowy korpus dyplomatyczny
Oczywiście, wyprawy polskich samorządowców za Wielki Mur czy nad Zatokę Perską nie są jeszcze codziennością, ani nawet najważniejszym nurtem w obrębie „polityki zagranicznej” prowadzonej przez JST. Ale są żywym dowodem, że ambicje i horyzonty polskich samorządowców gwałtownie się rozszerzają. A profity płynące z takiej działalności są najwyraźniej znaczne, o czym dobitnie świadczą cytowane na wstępie dane PAIiIZ.
Nic więc dziwnego, że w zagraniczne misje angażuje się olbrzymia większość samorządów. Zgodnie z opublikowanym w ubiegłym roku raportem „Współpraca zagraniczna polskich samorządów. Wnioski z badań”, działania w zakresie współpracy międzynarodowej potwierdza 72 proc. JST – w tym niemal wszystkie miasta (95 proc.), olbrzymia większość powiatów i województw (odpowiednio 86 i 85 proc.) oraz – co może zaskoczyć niektórych czytelników – aż 52 proc. gmin wiejskich! Ci, którzy jeszcze nie zaangażowali się w poszukiwanie zagranicznych partnerów usprawiedliwiają się przede wszystkim brakiem pieniędzy, a w drugiej kolejności – brakiem czasu, a czasem znajomości języków obcych wśród pracowników.
Inna sprawa, że kontakty te odbywają się „spontanicznie”: strategie rozwoju współpracy międzynarodowej mają przede wszystkim województwa. Na niższych szczeblach samorządowej drabiny jest z tym znacznie gorzej: tylko 14 proc. miast ma takie dokumenty, a w przypadku powiatów i gmin – jedynie 10 i 9 proc. Dlatego najczęściej polityka w tym zakresie nie jest konsultowana, ewentualnie bywa konsultowana z lokalnymi organizacjami pozarządowymi lub – w co piątym przypadku – z obywatelami. Jeszcze rzadziej samorządowcy konsultują się z MSZ lub innymi instytucjami centralnymi.
Ale epoka działań „na akord” najwyraźniej dobiega końca. „Współpraca zagraniczna rozwija się i staje się bardziej profesjonalna” – piszą autorzy wspomnianego raportu. – „Umowy partnerskie stopniowo tracą znaczenie, a ich miejsce zajmują inne formy działalności międzynarodowej, współpraca projektowa, przedsięwzięcia zależne od potrzeb i działalność w organizacjach międzynarodowych”. Ich zdaniem, polskie samorządy stały się gigantyczną siłą, mogącą odegrać gigantyczną rolę w polskiej polityce zagranicznej. „Polskie miasta i gminy miały w 2009 roku 3349 sformalizowanych partnerów zagranicznych. Obecnie jest ich z pewnością jeszcze więcej. Do tego trzeba dodać niepoliczalne działania i kontakty niesformalizowane. To ogromna liczba kontaktów i możliwości promowania polskich doświadczeń, polskiej kultury czy polskich firm, co powinno być docenione i wspierane przez władze centralne” – konkludują. I tak, po cichu zrodziła się polska alternatywna dyplomacja – kto wie, może nawet o większych możliwościach niż ta, która oficjalnie ma reprezentować Polskę w szerokim świecie.
Kiedy rozmawiamy z przedsiębiorcami, zwłaszcza tymi małymi, to podstawową, podnoszoną najczęściej kwestią, jest dostęp do gotówki. Widać to wyraźnie w obliczu nadciągającego kryzysu.
Miałem ostatnio spotkanie ze znajomym wójtem. Kolega wójtem jest już trzecią kadencję … i nagle go oświeciło! Uznał, że fajnie będzie w jego gminie nawiązać współpracę z przedsiębiorcami!