
Samorządy oszczędzą na wspólnym zakupie prądu
27 samorządów metropolii gdańskiej oraz Muzeum Zamkowe w Malborku zapłacą 17 mln zł mniej za energię elektryczną w 2015 roku dzięki wspólnemu zakupowi. Samorządy Gdańskiego Obszaru Metropolitalnego kupują razem energię elektryczną od 2012 roku. Jak podano w komunikacie Gdańskiego Obszaru Metropolitalnego (GOM) w przetargu na zakup w przyszłym roku energii (dla szkół, przedszkoli, budynków użyteczności publicznej i oświetlenia ulicznego) przystąpiła największa w historii grupa. Tworzyły ją nie tylko gminy i powiaty GOM, ale także Muzeum Zamkowe w Malborku. Poinformowano, że "gdyby każda z tych instytucji kupowała prąd osobno, to w sumie za potrzebną energię musiałyby zapłacić 83,5 mln zł; dzięki zakupom grupowym, udało się tę kwotę zmniejszyć do około 66 mln zł". Cytowana w komunikacie wójt gminy Pszczółki, skarbnik GOM Hanna Brejwo przekonuje, że "uzyskane oszczędności są kolejnym potwierdzeniem, jak efektywna może być współpraca samorządów". "Razem możemy stanowić przeciwwagę dla monopolistycznych zachowań przedsiębiorstw energetycznych, a oszczędzone w ten sposób pieniądze możemy przeznaczyć na inwestycje" - dodała. Ocenia, że "jest to optymistyczny punkt wyjścia dla dalszych wspólnych działań samorządów w ramach GOM". Pomysł wspólnych zakupów to jedna z pierwszych inicjatyw działającego od 2011 r. stowarzyszenia Gdański Obszar Metropolitalny. Przeprowadzono je po raz trzeci. W przetargu na 2013 r. samorządy zaoszczędziły 4 mln zł w stosunku do cen rynkowych, w przetargu na 2014 r. - 12 mln zł. Grupę zakupową metropolii reprezentuje w przetargu Biuro Zamówień Publicznych Urzędu Miasta w Gdańsku. We wspólnych zakupach uczestniczą gminy: Cedry Wielkie, Chmielno, Gniewino, Kolbudy, Linia, Nowy Dwór Gdański, Nowy Staw, Ostaszewo, Przodkowo, Pszczółki, Pruszcz Gdański, Subkowy, Somonino, Stegna, Szemud, Sztutowo, Trąbki Wielkie, Żukowo. Powiaty: gdański, kartuski i pucki oraz Tczew, Malbork, Gdańsk, Sopot i Muzeum Zamkowe w Malborku. Gdański Obszar Metropolitalny (GOM) powołany z inicjatywy prezydenta Gdańska Pawła Adamowicza działa od ponad trzech lat. Do GOM należy obecnie 49 samorządów.
Źródło: www.portalsamorzadowy.pl
Dodatkowe pieniądze dla zielonych gmin
- Gminy, na których terenie znajdują się szczególnie cenne przyrodniczo tereny, powinny czerpać z tego korzyści poprzez rozwój turystyki, ale także dzięki wpływom z Lasów Państwowych, czy specjalne traktowanie przez fundusze ochrony środowiska - uważa minister środowiska, Maciej Grabowski. W Smołdzinie (woj. pomorskie) minister przedstawił, na jakiego rodzaju wsparcie mogą liczyć zielone gminy. Program NFOŚiGW Atrakcyjną pomoc finansową proponuje „zielonym gminom" Narodowy Fundusz Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej w nowym programie na lata 2015-2020. Gminy, których ponad połowę powierzchni stanowią obszary parków narodowych, rezerwatów przyrody czy obszary Natura 2000, a ich wskaźnik dochodów podatkowych na jednego mieszkańca jest mniejszy niż 92% wskaźnika dochodów podatkowych dla wszystkich gmin, w zależności od programu priorytetowego, uzyskają: * zwiększony poziom umorzenia pożyczki, * obniżone oprocentowanie, * zwiększony poziom intensywności dofinansowania, * obniżony minimalny próg dotacji/pożyczki. Wspólne projekty Lasów Państwowych i samorządów Wsparcie zielonym gminom oferują również Lasy Państwowe. Na wspólne przedsięwzięcia z jednostkami samorządu Lasy Państwowe przeznaczyły w zeszłym roku prawie 9,5 mln zł, na ten rok zaplanowano blisko 16,5 mln zł, np. w województwie pomorskim Nadleśnicto Ustka w latach 2013-2014 podjęło się z Zarządem Dróg Powiatowych w Słupsku wspólnej inwestycji pod nazwą „Przebudowa drogi powiatowej nr 1114G Orzechowo-Przewłoka". Jej wartość to ponad 850 tysięcy zł, z czego ponad 60% to udział nadleśnictwa. W ramach inwestycji na drodze o długości ponad 2 km poszerzono jezdnię, zwiększono grubość warstwy bitumicznej, wykonano pobocza z kruszywa i odbudowano rowy przydrożne. W tym roku Nadleśnictwo Warcino wraz z Nadleśnictwem Sławno przystąpiło do realizacji inwestycji wspólnej polegającej na modernizacji istniejącego mostu przez rzekę Wieprza w miejscowości Korzybie. Współinwestorem była Gmina Sławno, natomiast inwestorem wiodącym był właściciel mostu, czyli Gmina Kępice. Całkowity koszt inwestycji wspólnej wynosił ponad 450 tysięcy zł. Udział Nadleśnictw to łącznie 253 tysiące zł. Modernizacja pozwoliła na zwiększenie nośności mostu. Podatek leśny na rzecz gmin Lasy Państwowe są płatnikiem podatku leśnego, który stanowi dochód samorządów. W 2013 r. LP przekazały w ten sposób gminom 167,6 mln zł. Obecnie w Sejmie RP trwają prace nad projektem ustawy o zmianie ustawy o samorządzie gminnym oraz o zmianie niektórych innych ustaw. Projekt ten zakłada m.in. likwidację preferencyjnej (obniżonej o 50%) stawki podatku leśnego dla lasów ochronnych dotyczącą lasów ochronnych. Przedmiotowa regulacja spowoduje wzrost dochodów budżetów gmin, często najbiedniejszych, zlokalizowanych na obszarach pozbawionych przemysłu, w budżecie których podatek leśny stanowi znaczący udział, o ok. 52,7 mln zł. Dominującą funkcją pełnioną przez te lasy jest funkcja ochronna (m.in. ochrona wód, gleb, ostoi zwierząt podlegających ochronie gatunkowej, cennych fragmentów rodzimej przyrody), co wymusza zmianę sposobów zagospodarowania (np. stosowanie rębni złożonych z długim okresem odnowienia) powodującą często wzrost kosztów prowadzenia gospodarki leśnej, nie oznacza to jednak zaprzestania użytkowania tych lasów i osiągania z tego tytułu przychodów.
Źródło: www.portalsamorzadowy.pl
Samorządy zdecydują jak wydać 250 mld zł z UE
Samorządy wyłonione w zbliżających się wyborach zadecydują o wydatkowaniu 250 mld zł ze środków unijnych - mówił na miejskiej konwencji wyborczej PO w Bydgoszczy marszałek Sejmu Radosław Sikorski. Nidy nie mieliśmy takiego wsparcia, takich szans - podkreślał. "Te wybory mają szczególne znaczenie, bo to samorządowcy zdecydują o tym, jak spożytkować środki, które rząd centralny wywalczył w Brukseli. Ta ekipa samorządowa w całym kraju zadecyduje o wydatkowaniu 250 mld zł. Nidy w naszej historii nie mieliśmy takiego wsparcia, nigdy nie nie mieliśmy takich szans" - mówił w sobotę Sikorski. Marszałek Sejmu podkreślił, że przy tworzeniu projektów finansowanych ze środków unijnych konieczna jest mądrość i odpowiedzialność nie tylko dlatego, że wiążą się one ze współfinansowaniem; samorządy muszą też zadbać o to, by stać je było na utrzymanie inwestycji powstałych przy wsparciu UE. "Tak jak nikt nie wymyślił lepszego systemu jak demokracja, tak samo nie ma lepszego sposobu na solidne wydawanie środków, jak samorządność. Jeśli ktoś nie wie, to naprawdę niech jedzie do Rosji, gdzie wszystko najlepiej wie jeden człowiek. A na Ukrainie system jest skrajnie zdecentralizowany i dopiero od nas będą się uczyć, jak powielać nasz sukces" - argumentował Sikorski. Marszałek wspomniał też ks. Jerzego Popiełuszkę, którego 30. rocznica śmierci przypada w tym miesiącu. Duchowny w Bydgoszczy odprawił ostatnie nabożeństwo i stąd wyruszył w ostatnią podróż w życiu. "Wydaje się, że ks. Jerzy byłby zadowolony z tego, co zrobiliśmy z naszą wolnością, o którą walczył i za którą zginął" - podkreślił Sikorski. W czasie bydgoskiej konwencji PO oficjalnie o starcie w wyborach poinformował ubiegający się o ponowny wybór prezydent Bydgoszczy Rafał Bruski. Jego hasło wyborcze to: "Jedni obiecują, ja buduję". Kandydaturę Bruskiego zachwalali Sikorski i minister spraw wewnętrznych Teresa Piotrowska, którzy są bydgoskimi posłami. Piotrowska podkreśliła, że Bruski uporządkował wiele spraw w Bydgoszczy, zwłaszcza finanse, dzięki czemu miasto jest gotowe do absorpcji środków unijnych. "W tej kampanii będziemy blisko bydgoszczan, blisko ludzi. Będziemy z nimi rozmawiać i tłumaczyć, jak do tej pory, wszystkie decyzje, które zapadły w ciągu tych ostatnich czterech lat. Wygramy te wybory, gdy będziemy blisko ludzi i z ludźmi" - mówiła Piotrowska. Bruski jest prezydentem Bydgoszczy od 2010 r. "Dziś staję, aby po czterech latach wyrazić gotowość i chęć kontynuowania tego, co udało się wspólnie z radnymi osiągnąć. Nasza kochana Bydgoszcz liczy się dla mnie każdego dnia i tak pozostanie. Staję, patrząc odważnie wszystkim bydgoszczanom w oczy, z poczuciem dobrze wykonanego zadania" - zapewnił Bruski podczas konwencji. Podkreślił, że miał trudne zadanie, bo Bydgoszcz w 2010 r. była bliska bankructwa i utraty płynności finansowej, bez dobrze przygotowanych inwestycji i zapewnia finansowania na nie, a ratusz był zarządzany autokratycznie. "Bydgoszczanie, dostrzegając bylejakość, postawili na zmiany i te zmiany nastąpiły. Dziś mamy bezpieczną sytuację finansową, co podkreślają profesjonalne i niezależne podmioty. To efekt trudnych decyzji, które z radnymi podejmowaliśmy, ale było to potrzebne, aby przygotować miasto do aplikacji nowych środków unijnych, na które bardzo czekamy" - mówił prezydent miasta. Bruski zaznaczył, że w czasie jego kadencji zaplanowane inwestycje zostały zakończone lub są w trackie, a miasto od wielu miesięcy jest wielkim palcem budowy. Poinformował, że latach 2011-2014 miasto zrealizowało inwestycje za ponad 1 mld zł. Zapowiedział, że jego priorytetami po ponownym wyborze będą m.in. realizacja trasy W-Z, rewitalizacja Starego Miasta i nabrzeży Brdy, budowa drugiej sceny teatralnej i wprowadzenie inteligentnego systemu zarządzania energią, co wiąże się z termomodernizacją wszystkich obiektów użyteczności publicznej. Bruski jest absolwentem Wydziału Nawigacji Wyższej Szkoły Morskiej w Gdyni i studiów licencjackich z finansów i rachunkowości na Akademii Ekonomicznej w Poznaniu. W latach 2006-2007 był wiceprezydentem Bydgoszczy, a w latach 2007-2010 - wojewodą kujawsko-pomorskim. Rywalami Bruskiego w wyborach będą: Piotr Cyprys (prezes stowarzyszenia Metropolia Bydgoska), Konstanty Dombrowicz (prezydent miasta w latach 2002-2010, bezpartyjny), Marek Gralik (szef klubu radnych PiS), Anna Mackiewicz (SLD, wiceprzewodnicząca rady miasta), Małgorzata Stawicka (była członek zarządu Spółki Wodnej "Kapuściska" - Oczyszczalni Ścieków, bezpartyjna) oraz Marcin Sypniewski (prezes bydgoskiego oddziału Kongresu Nowej Prawicy Janusza Korwin-Mikkego).
Źródło: www.portalsamorzadowy.pl
Sejm zajmie się stawkami za odbiór śmieci
Powiat rzeszowski będzie miał supertrwały most
INTENSYWNY FILMOWY PAŹDZIERNIK
Tegoroczna filmowa jesień zapowiada się doskonale: jak Polska długa i szeroka organizowane są przeglądy i festiwale filmowe, od kina głównego nurtu po amatorskie produkcje zapaleńców. Zapraszamy do podróży po Polsce kinomanów!
Na początek: szczęśliwe zakończenie
– Najbardziej sobie cenię te filmy, które pozostawiają dużo, wzbogacają człowieka, które równocześnie nie uciekają od takiej dawki optymizmu, jakiejś nadziei. Ja to bardzo lubię w kinie i dlatego Festiwal Filmów Optymistycznych to jest festiwal moich filmów – mówił swego czasu Mirosław Baka, znany aktor i laureat Nagrody Honorowej Festiwalu Filmów Optymistycznych w Rzeszowie.
Idea Festiwalu Filmów Optymistycznych Multimedia Happy End – takiego, z którego wyjeżdża się podbudowanym i roześmianym – narodziła się przeszło dekadę temu, na drugim krańcu Polski. W 2001 r. w Karkonoszach, gdzie powstawał film dokumentalny zatytułowany „Szczęściarz”: historia pucybuta z Jeleniej Góry, który spełnił swoje marzenia. Optymistyczna, nomen omen, historia spodobała się na kolejnych przeglądach, gdzie dokument był prezentowany widzom. Posypały się nie tylko nagrody i wyróżnienia, ale też świetne recenzje samych uczestników pokazów. W Polsce, która przez dekadę trawiła problemy transformacji, upadek mniejszych ośrodków, mizerię PGR-owskiej rzeczywistości, „Szczęściarz” był powiewem świeżości i przedsiębiorczego ducha, który nie jest miażdżony przez twarde realia i marazm.
Entuzjastyczna reakcja sprawiła, że z tego filmu wypączkował pomysł na znacznie większą imprezę: Festiwal Filmów Optymistycznych, przegląd tych dzieł, które nie sprowadzają na ziemię, a wręcz przeciwnie – odsyłają do gwiazd. Tu gromadzono historie ludzi, którzy mają nadzieję, działają, ich działania dają rezultaty. I nie chodzi o naiwne komedie romantyczne. – Idea jest rzeczywiście przednia, udało się zebrać sporo filmów, które dają obraz Polski z innej strony – komentował prof. Andrzej Jurga, reżyser i wykładowca PWSFTViT. – W mediach wszystko wygląda bardzo groźnie, a nagle okazuje się, że bardzo wielu ludzi jest w stanie zawalczyć o siebie, żeby lepiej im się żyło, żeby zwalczyć swoje kalectwo, gotowi są pomóc innym i to jest bardzo optymistyczne. Zebranie tych filmów i te portrety ludzi to jest optymizm tego Festiwalu – dodawał.
„Filmów z pozytywnym przesłaniem nie brakuje, a my z ogromną przyjemnością je zbieramy, aby Państwu zaprezentować największą dawkę optymizmu w Polsce” – podkreślają organizatorzy. Tegoroczna edycja odbędzie się w dniach 7-11 października. Obejmie 29 filmów fabularnych, 23 dokumentalne oraz 4 animacje – starannie wyselekcjonowane spośród blisko dwustu zgłoszonych na festiwal dzieł. Najlepszy otrzyma Złotą Rybkę, na szczęście!
http://happyend.multimediaoff.pl/
Lamy z Dolnego Śląska
Komu bardziej po drodze na Śląsk, ten – w tym samym czasie – ma szansę zabawić na 12. Festiwalu Filmowym Opolskie Lamy. W dniach 10-11 października festiwalowe jury dokona wyboru najlepszych filmów krótkometrażowych z lat 2013-2014 – ale to jedynie finał imprezy, która zaczyna się wraz z końcem września.
Widzowie opolskiej imprezy mają szansę zapoznać się z arcydziełami światowego kina niezależnego – w ramach cyklu „Panorama kina światowego” organizatorzy zaprezentują widzom w tym roku m.in. filmy „Rękopisy nie płoną”, „Porwanie Michela Houellebecqua”, „W drodze do Jah”, „Zimowy sen”, „Jak ojciec i syn”, „Lewiatan”. Jeśli tytuły te niewiele mówią konsumentom codziennego repertuaru większości polskich kin, dodajmy: to reprezentacja najlepszych dzieł z Iranu, Japonii, Turcji, Rosji i wielu jeszcze innych stron świata. Esencja tego, co najlepsze w kinie światowym ostatnich kilkunastu miesięcy. Do „Panoramy…” możemy dołożyć jeszcze cykle „Nocna klasyka” (tytuł mówi sam za siebie), „Rekomendacje Doroty Kędzierzawskiej” (światowe klasyki – od pierwszej części „Spalonych słońcem”, „Spragnionych miłości” po „Lecą żurawie”), „Retrospektywy” (w tym roku dzieła Kazimierza Karabasza, Jerzego Kaliny, Macieja Pieprzycy) czy „Dokumentalną odsłonę kina” (nic dodać, nic ująć).
Ukoronowaniem ma być wspomniany Konkurs Główny. W tym roku po raz pierwszy podzielono konkurs na trzy kategorie: Fabuła, Dokument, Animacja. „Pozwoli to na wyrównanie szans w walce o nagrodę główną, a jury nie będzie musiało wybierać pomiędzy gatunkami, skupiając się bardziej na walorach zgłoszonych filmów” – podkreślają organizatorzy. W tegorocznym jury zasiadają Jacek Bławut, Jerzy Armata i Leszek Dawid. Na marginesie, dodajmy, że Opolskie Lamy i środowiska ludzi kultury zaangażowane w powstawanie festiwalu pracują nad wzbogaceniem kulturalnej oferty województwa opolskiego przez cały rok – warto więc zaglądać do Opola również po zakończeniu festiwalu. Kinomanów mogą czekać tam niespodzianki!
Filmem zafrapowani
Niezwykłe wydarzenie szykuje się też w październiku na zachodzie kraju: 3. Festiwal Filmów Frapujących w Gorzowie. Formuła imprezy niszowej, a zarazem ambitnej – i dedykowanej polskiemu kinu niezależnemu – może sprawić, że przegląd ten będzie przyciągać widzów spragnionych nowości, ekstremalnych przeżyć, rzeczy, jaki w kinie jeszcze nie widzieliśmy.
„Zrobiłeś film i uważasz, że możesz nim zaintrygować widzów? Nie chowaj go do szuflady!” – apelują twórcy Festiwalu. W Gorzowie będziemy mieli okazję zobaczyć filmy, które mają intrygować tematem, podejściem twórców, stroną formalną czy kreacjami aktorskimi. Ich oglądanie może stanowić wyzwanie samo w sobie, co więcej, dzieła ta mają frapować jeszcze długo po obejrzeniu – stawiając widzom pytania, o których warto myśleć jeszcze długo po zakończeniu imprezy.
Organizatorzy przeglądu to gorzowskie Kino 60 krzeseł i DKF Megaron przy Miejskim Ośrodku Sztuki. Październik staje się tradycyjnym miesiącem, w którym organizowana jest ta impreza. Tym razem pokazy będą odbywać się w dniach 17-19 października. Wybrane przez jury dzieła zostaną nagrodzone statuetkami o nazwie FRAPA (w swej artystycznej formie, stworzonej przez Gustawa Nawrockiego, nie mniej intrygującymi niż nagradzane filmy) – oraz nagrodami pieniężnymi. Festiwalowi towarzyszą też wydarzenia specjalne: np. dwa lata temu był to przegląd kina węgierskiego.
„Nie!” maszynowej produkcji festiwali
„Oryginalny i niepokorny” – charakteryzują swoją imprezę twórcy toruńskiego Międzynarodowego Festiwalu Filmowego Tofifest. W Torunie mamy doświadczać twórczego zamętu artystycznych głów, kreatywności, radości tworzenia – a przy tym, jak zachwalają organizatorzy „wrodzonego braku festiwalowego zadęcia”. – To festiwal bez czerwonych dywanów, lawiny błyskających fleszy. Potrafi z wdziękiem i profesjonalizmem dozować dawki kinowego aromatu i z naturalną dla siebie nonszalancją zapewniać niezapomniane wrażenia zarówno wybitnym gościom, jak i samej publiczności – zachwala szefowa festiwalu, Kafka Jaworska. Nic dziwnego, że „twarzą” Festiwalu w odsłonie 2014 będzie Lisbeth Salander, bohaterka słynnej trylogii „Millenium”.
I rzeczywiście, czy pośród produkcji naszych wschodnich czy południowych sąsiadów, które regularnie mamy szansę zobaczyć w polskich kinach, potrafilibyśmy wskazać choć jeden film ukraiński? W Toruniu zobaczymy ich cały pakiet, dobrany zgodnie z autorskim wyborem organizatorów. Premierę w Polsce będą mieli na Tofifeście „Braty. Ostannya spovid” (Bracia. Ostatnia spowiedź/Brothers. The final confession) Victorii Trofimenko; tegoroczny ukraiński kandydat do Oscara – „Povodyr” (Przewodnik/The Guide) Olesa Sanina; laureat z Cannes, czyli „Plemię” (The Tribe/ Plemya) Myroslava Slaboshpytskiyego; a wreszcie znakomity dokument „Majdan. Rewolucje godności” Siergieja Łoźnicy (twórcę tak wybitnych filmów jak „We mgle” czy „Szczęście ty moje”) oraz film o liderce ruchu Femen „I am Femen” Alaina Margot oraz produkcje rewolucyjnego ruchu artystycznego #Babylon’13. Skądinąd, na Festiwal przyjedzie również gość specjalny ze wspomnianego kolektywu FEMEN.
Niebagatelnym elementem toruńskiej imprezy jest możliwość… podszkolenia się. W ramach warsztatów Filmogranie łączone są działania z zakresu filmu, fotografii, dźwięku, edycji obrazu z formami akcji artystycznych, praktyk fotograficznych. Kino jako synteza sztuk – świadomość tego zjawiska chcieliby upowszechniać twórcy warsztatów. W październiku będzie można doświadczyć tego połączenia, tworząc „nieklasyczną opowieść detektywistyczną” – przez trzy dni uczestnicy będą definiować kryminał jako gatunek filmowy, jego stylistykę i nastrój, próbując na koniec stworzyć własny subgatunek.
Organizowany po raz dwunasty Tofifest zapowiada się zatem jako filmowa uczta, której warto nie przegapić. Impreza rozciągnięta jest aż na siedem dni – od 21 do 27 października. To ułatwi sprawę nawet tym, którzy musieliby się „urwać z biura”, by uczestniczyć w tym niepokornym przeglądzie.
W pogoni za światem
I tu zła wiadomość dla miłośników kina „politycznego” – aktualnego, goniącego za problemami społecznymi, politycznymi, gospodarczymi, komentującego aktualne wydarzenia i procesy. W tym samym czasie, gdy w Toruniu nie będą rozwijać przed gwiazdami czerwonych dywanów, w atmosferze nieco bardziej kameralnej i skupionej – w nieco mniejszym i spokojniejszym Kędzierzynie-Koźlu – odbywać się będzie Międzynarodowy Festiwal Filmów Niezaleźnych im. Ireneusza Rydza.
Organizowana w dniach 24-26 października w Domu Kultury „Chemik” impreza może jest bardziej kameralna, ale merytorycznie wagę ma nie mniejszą niż inne wspomniane wyżej przedsięwzięcia. Osiemnasta edycja tego przeglądu to dowód, że zainteresowanie widzów wspomnianą problematyką nie słabnie: rośnie zarówno ilość prezentowanych dzieł, ich autorów, jak i liczba widzów. Organizatorzy chcą też konsekwentnie „rozszerzać krąg młodych animatorów sztuki filmowej”, ba, „integrować też europejskie środowiska twórcze”. Festiwal od dziesięciu lat cieszy się też patronatem Światowej Unii Filmu Niezależnego „UNICA”.
Imprezie towarzyszą dodatkowe atrakcje: przeglądy kina off-owego, koncerty muzyki filmowej, spotkania z reżyserami i twórcami filmowymi, projekcje nagrodzonych dzieł w szkołach i ośrodkach kultury. W październiku zobaczymy też pokaz filmów dokumentalnych Macieja Drygasa połączony ze spotkaniem z autorem, mającym charakter warsztatowy i edukacyjny. Warsztaty to zresztą jedna z festiwalowych ofert: są adresowane do młodzieży i przygotowują do tworzenia własnych filmów.
http://www.mok.com.pl/publicystyka
SKANDYNAWSKI KRYMINAŁ PO POLSKU
„To film zaskakująco dojrzały, wyciągający z gatunkowych ram kryminału wszystko to, co najlepsze, mimo że jest dziełem debiutanta” – piszą recenzenci. „Jeziorak” ma szansę stać się jednym z najważniejszych filmów roku i klasykiem polskiego kina.
To nie jest klimat sielskiej prowincji, z telewizyjnych seriali rodem. Iza Dereń – policjantka w zaawansowanej ciąży z małego komisariatu zagubionego pośród mazurskich lasów i jezior – śledztwo w sprawie zamordowanej dziewczyny prowadzi w realiach polskich popegeerowskich wsi: w scenerii niewielkich, jakby oderwanych od świata miejscowości, w zarzuconych śmieciami chaszczach, w opuszczonym domu wypoczynkowym z poprzedniej epoki. Wnętrza nie przypominają folderów, raczej lapidaria. Przyroda zastygła w oczekiwaniu na pierwszy tej jesieni śnieg.
Mocna kobieca rola
Jakby jednej zbrodni było mało: policjantka musi też dojść, jaki los spotkał dwóch policjantów, z których jeden jest jej partnerem i ojcem przyszłych dzieci. Wkrótce tropy poprowadzą do zagubionej pośród lasów chaty bimbrownika, zacznie też przybywać zbrodni. Z wszystkich tych elementów zacznie układać się mozaika, w której Dereń będzie się musiała odnaleźć…
Recenzenci nie mogą się nachwalić roli Jowity Budnik, odtwarzającej postać Izy Dereń. Konsekwentna w działaniu, choć pełna wątpliwości; wrażliwa, choć pozornie oschła; profesjonalistka, choć jej priorytetem wcale nie jest praca. Wszystkie te sprzeczności aktorka oddała w subtelny, nienachalny sposób, bez uciekania się do stereotypowych chwytów. „Jedna z najciekawszych kobiecych ról w polskim kinie ostatnich lat” – kwitują. Na dodatek, wcale nie budząca bezwarunkowej sympatii widza – tę postać trzeba poznać i zrozumieć, żeby ją choć trochę polubić.
Skojarzenia z pamiętnym „Fargo” braci Coen mogą się naturalnie narzucać – ale w „Jezioraku” nie ma tego klimatu wszechobecnego pecha i fatalizmu, przeplecionego przymrużeniem oka. Są klisze – autorzy filmu w ewidentny sposób nawiązują do kryminalnych klasyków skandynawskiego kina, z „The Killing” i pierwotną wersją „Millenium” na czele. Ale też i na zbudowaniu złożonych, niejednoznacznych portretów psychologicznych im chodziło. Ten cel został zresztą w pełni osiągnięty.
Debiutant w ofensywie
Film Macieja Otłowskiego to mocny debiut, warty zobaczenia. Reżyser jest zarazem twórcą scenariusza. Główną rolę powierzono aktorce, która w zeszłym roku zasłynęła doskonałą rolą Papuszy – cygańskiej poetki, której twórczość w ostatnich latach ponownie odkrywamy. Zresztą Budnik od lat współpracuje z tandemem Krzysztof Krauze i Joanna Kos-Krauze: to dla niej powstał scenariusz filmu „Plac Zbawiciela”, aktorka grała też epizody w filmach „Dług” i „Mój Nikifor”, nie mówiąc już o wspomnianej „Papuszy”.
Ale nie sposób też pominąć ról męskich. Szczególną uwagę trzeba tu zwrócić na Mariusza Bonaszewskiego i Przemysława Bluszcza. Pierwszy z wymienionych to aktor przede wszystkim grywający w teatrach, w ostatniej dekadzie znany jako aktor Teatru Narodowego. W ciągu kilku ostatnich lat pojawiał się na ekranach sporadycznie, w popularniejszych produkcjach („Na dobre i na złe”, „Gliny”), ale i w dziełach bardziej niszowych, jak „Matka Teresa od kotów”, „Święty interes” czy „Daas”. Być może lepiej kojarzyć będziemy Przemysława Bluszcza – choćby z filmów „Skazany na bluesa”, „Hel”, „Kac Wawa”, „Jesteś Bogiem” czy niezwykle popularnej „Drogówki” Wojtka Smarzowskiego. W „Jezioraku” grywający z reguły drugoplanowe role Bluszcz ma możliwość pokazania doskonałego warsztatu – i doskonale ją wykorzystuje.
Dobry polski horror?
„Jednak potrafimy zrobić porządne kino gatunkowe” – triumfują recenzenci. – „Miejmy nadzieję, że film Otłowskiego zachęci innych reżyserów, którzy sprawią, że słowa „dobry polski horror” czy „dobre polskie kino wojenne” nie będą brzmiały jak science fiction” – dorzucają. Nic dodać, nic ująć.
BEZPARTYJNY, ZNACZY LEPSZY?
Kandydaci na polityków uciekają od partii politycznych. Z jednej strony – nie ma się co dziwić, partie polityczne są w naszym kraju traktowane pogardliwie, nie tylko przez bezpartyjnych. Jedna partia o drugiej mówi per „mafia” albo „banda”, druga o pierwszej – „oszołomy” albo „mohery”.
Trudno, aby stojący z boku obywatel czuł się zobowiązany do poważnego traktowania tychże partii i ich przedstawicieli. Znamienne jest to, że uważamy parlamentarzystów za stado egoistów – i to niezbyt mądrych – ale w kolejnych wyborach głosujemy na tych samych. Znaczy, najdelikatniej rzecz ujmując , opinia o politykach sobie, a życie sobie.
W najmniejszym stopniu odnosi się to do polityków lokalnych. Tu rzeczywiście, ich poglądy polityczne schodzą na dalszy plan. Oczywiście, nie bądźmy naiwni, nie ma ludzi bez poglądów politycznych. Jak człowiek mówi: „Moja partią jest Polska” (albo Warszawa, albo inna gmina), to aż ciśnie się na usta pytanie: jaka Polska (jaka Warszawa itd.)? I wtedy wyłazi na wierzch prawicowość lub lewicowość kandydata.
I to jest OK. Wybierając władzę lokalną kierujemy się przeświadczeniem o zdolnościach menedżerskich i uczciwością człowieka, a nie jego poglądami. Z jednym zastrzeżeniem. Rury kanalizacyjne nie maja kolorów politycznych – to dość znane i nadużywane powiedzenie. Ale hierarchia zadań: szkoła czy aquapark, wsparcie seniorów czy kolejny pomnik czczący historię – ma wprost konotacje polityczne. I o tym warto pamiętać.
Tak nawiasem mówiąc, gdybyśmy wejrzeli w życiorysy wielu obywatelskich kandydatów, to w nich aż rojno od partyjnych legitymacji.
To wcale nie znaczy, że mam coś przeciwko nim. Jak mało kto wiem, jak obezwładniające jest życie partyjne, ile trzeba mieć cierpliwości i samozaparcia, aby w partii i razem z nią coś zrobić dla ludzi. Wielu tego nie wytrzymuje. Chcą robić coś z ludźmi, a tu im każą sprawdzać, co to za ludzie i czy przypadkiem nie myślą inaczej niż my. Wtedy człowiek rzuca najlepszą nawet partię i idzie „na swoje”, na obywatelskie. Patrzy na innych nie jak na wrogów z obcego sobie plemienia, ale jak na potencjalnych współpracowników. To jest nie tyle wybór poglądów i programu politycznego, ile wybór stylu działania, stylu życia, wartości, którym chcemy służyć. Taka obywatelskość powinna być w najwyższej cenie.
Na marginesie: warto odczarować partie polityczne. Jesteśmy nadal młodą demokracją i partie w Polsce powstawały wedle rozmaitych kryteriów: życiorysów, wokół i przeciw jakiemuś politykowi bądź innej sile politycznej (za kościołem – lub przeciw niemu). To dziecięca choroba demokracji. Z czasem partie w Polsce staną się tym, czym powinny być: zrzeszeniem ludzi, którzy maja pewną koncepcję państwa oraz życia społecznego – i organizują się, aby tę koncepcję zrealizować. I będzie tak, jak na Zachodzie Europy, gdzie partie liczą po kilkaset tysięcy ludzi, a coś takiego, jak komitet obywatelski nie występuje.
(NIE)ZALEŻNE KOMITETY WYBORCZE
Gdyby z bezpartyjnych komitetów wyborczych, które jak grzyby po deszczu wyrastają w całej Polsce, sformować jednolitą partię – byłaby to trzecia siła polityczna w Polsce. Choć w sondażach dominują PiS i PO, zbierając mniej więcej co czwarty głos, na obywatelskie komitety wyborcze chce głosować już niemal co dziesiąty Polak. To więcej niż na PSL, SLD, Nową Prawicę czy Twój Ruch.
Kto wie, być może zręby takiego ugrupowania właśnie się tworzą? „Jesteśmy mieszkańcami dwunastu polskich miast. Nie jesteśmy partią, przybudówką partyjną, ani grupą biznesowych interesów. Nasz jedyny interes to interes publiczny. Tak jak Wy, chcemy przyjaznego miasta, harmonijnego rozwoju zgodnego z potrzebami mieszkańców. Mówimy DOŚĆ oderwanym od rzeczywistości zawodowym politykom. Zapraszamy Was do decydowania o przyszłości Waszego miasta” – oto credo Porozumienia Ruchów Miejskich, konglomeratu bezpartyjnych komitetów wyborczych z dwunastu wielkich polskich metropolii: Gdańska, Gliwic, Gorzowa Wielkopolskiego, Krakowa, Poznania, Opola, Płocka, Raciborza, Świdnicy, Torunia, Warszawy i Wrocławia.
W sumie, we wszystkich miastach, będących obszarem działania Porozumienia, mieszka 5 milionów ludzi. Do ich codziennej frustracji apelują aktywiści Ruchów. – Hanna Gronkiewicz-Waltz przed referendum nie wiedziała ile kosztuje bilet jednorazowy, co nie przeszkadzało jej wprowadzić trzech podwyżek biletów komunikacji miejskiej – wytykają. Definiują trzy problemy metropolii. Pierwszym jest chaotyczny rozwój, wskutek którego „całe dzielnice powstają bez planu” – bez placówek edukacyjnych i na koszt podatnika, lokalne sklepy znikają zastępowane międzynarodowymi sieciami handlowymi, które transferują zyski za granicę. „Trwa chaotyczny demontaż i prywatyzacja usług publicznych – od szkolnych stołówek po wodociągi i komunikację” – dowodzą aktywiści. „Nie chcemy, by nasze miasta stały się jak Detroit” – deklarują. Drugi problem – oderwanie polityków od rzeczywistości (vide wspomniany casus Hanny Gronkiewicz-Waltz). Trzeci – brak polityki przyjaznej miastom: „niekorzystne rozwiązania prawne, instytucjonalne, utrwalone polityki i praktyki sądowe, niesprawiedliwy podział środków”.
Recepty? Koniec pokazowych inwestycji, odesłanie do lamusa dotychczasowych elit, stworzenie koalicji miejskich aktywistów zdolnej walczyć o swoje w Warszawie, a nawet Brukseli. Cóż, jeżeli wyborcy podchwycą ten patent na uprawianie polityki, koalicja ruchów miejskich będzie o krok od stania się partią. Ale zanim padnie pytanie o program przypomnijmy jeszcze jedną deklarację Porozumienia: „Jesteśmy ideowi, ale nie ideologiczni. Samorząd to nie miejsce na spory światopoglądowe”.
Jak hartowała się obywatelskość
Nadchodzącą ofensywę ruchów miejskich można było przewidzieć. Już cztery lata temu Stowarzyszenie My Poznaniacy zdobyło w stolicy Wielkopolski imponujące 10 proc. głosów. Ostatnie pasmo referendów nad odwołaniem lokalnych włodarzy, inicjatyw związanych z budżetami partycypacyjnymi wzmocniło jednak ofensywę lokalnych aktywistów na ratusze: niewątpliwie, na fali takich inicjatyw poczuli realny wiatr w żagle. W całej Polsce powstają więc tysiące komitetów. Tylko w województwie śląskim doliczono się niemal dziewięciuset mniej lub bardzie niezależnych inicjatyw wyborczych, z tego ponad trzystu w samych Katowicach.
Słabością aktywistów jest jednak wyrywkowy program. Najmocniejszym postulatem kandydatki na prezydenta Warszawy z ramienia Partii Zielonych, aktywistki Joanny Erbel, jest obniżka cen biletów komunikacji miejskiej. Aktywiści z Poznania sprawdzali się dotąd, walcząc o dodatkowe przejścia dla pieszych, lub w próbach blokowania niektórych inwestycji miejskich. Kraków Przeciw Igrzyskom (należący do Porozumienia Ruchów Miejskich) w nazwie podsumowuje dotychczasowe dokonania. Stołeczne ugrupowanie Miasto Jest Nasze błysnęło do tej pory „mapą” reprywatyzacyjnych praktyk ratusza i „inwestorów”, skupujących w mieście roszczenia.
Z kolei KWW Porozumienie Obywatelskie WOLNOŚĆ, działające – przynajmniej teoretycznie – na terenie całego kraju, w ogóle nie definiuje konkretnych celów. „Idziemy do samorządów z hasłem Wolność bo właśnie w wolności zawiera się sens naszej egzystencji i wszystko co ją otacza. Jej ograniczanie, regulowanie, wydzielanie lub pomniejszanie jej znaczenia prowadzi do zagłady społeczeństw i człowieczeństwa” – deklarują twórcy tego komitetu. – „Rodzimy się Wolni , walczymy o Wolność i wolni chcemy umierać. Dlatego to hasło będziemy nosić wysoko na swoich sztandarach, przypominając wszem i wobec, że Wolność powinna gościć na naszych ulicach i w naszych domach, w naszych urzędach, w naszych szkołach i w mediach” – mocne słowa, niestety, oddające przygotowanie do sprawowania urzędów przynajmniej części twórców komitetów.
Do pewnego stopnia komitety tworzą atmosferę, jaką nieco starsze generacje mogą pamiętać z początku lat 90., kiedy to swoją szansę miały rozmaite inicjatywy – również te, które do wyborców „puszczały oko”. Wspomnijmy choćby nazwy niektórych zarejestrowanych w Polsce komitetów: KWW Róbmy Coś (Wrocław), KWW Wierni Wyborcom – Nie Układom (Gdańsk), KWW Pracę Już Mamy, Chcemy Służyć Mieszkańcom oraz KWW Mądrość dziadków przyszłością dzieci (Kraków), KWW Demokratyczne Zarządzanie i Deliberacja Ekonomicznych Korzyści oraz KWW Jak żyć (Radom), KWW Naszą partią jest Gmina Błonie, KWW Sen o Warszawie, KWW Miasto jest nasze – mieszkańców Pragi (Warszawa). W Zabrzu próbowano zarejestrować KWW Chcemy Wszyscy Dostatniej Polski – ale miejscowej komisji wyborczej nie przypadł do gustu akronim nowej organizacji.
Pod bezpartyjnym płaszczykiem
– Bezpartyjność stała się modnym hasłem tegorocznych wyborów lokalnych – podkreśla Maciej Kowalewski, socjolog z Uniwersytetu Szczecińskiego. „Po 25 latach wolności, historia zatoczyła koło. Słowo BEZPARTYJNI znów brzmi lepiej, co zaczęli wykorzystywać kandydaci do dzierżenia steru władzy” – pisał z kolei Adam Zadworny na łamach lokalnego wydania „Gazety Wyborczej”. Rzeczywiście, po kilku latach wojny polsko-polskiej, narastającego zacietrzewienia polityków i ich najgorętszych sympatyków, na tle generalnie karlejącej kultury politycznej w Polsce – bezpartyjność stała się ucieczką dla tysięcy sfrustrowanych wyborców.
Ale nie miejmy też wątpliwości: zjawisko to nie uchodzi uwadze polityków. Weźmy choćby sytuację w Szczecinie, gdzie wieloletni polityk PO i dyrektor tamtejszego XIII Liceum Ogólnokształcącego Cezary Urban zawiesił swoje członkostwo w partii i ubiega się o miejsce w sejmiku jako „bezpartyjny”. Prezydent Szczecina – Piotr Krzystek – wygrał w 2006 r. wybory jako „bezpartyjny kandydat z ramienia PO”, a po kilku miesiącach wstąpił do tej partii. Rozstanie nastąpiło po czterech latach, gdy regionalne władze partyjne odmówiły mu poparcia przed kolejną elekcją – zatriumfował m.in. dzięki współpracy z lokalnymi strukturami Stronnictwa Konserwatywno-Ludowego.
Jakby tego było mało, szef regionalnych struktur Platformy w województwie zachodniopomorskim, Stanisław Gawłowski, zaanonsował mediom, że aż połowa miejsc na listach jego partii to kandydaci… bezpartyjni.
Zabawa w „dokodowanie” komitetów trwa też w najlepsze w Elblągu. Spośród dwunastu zarejestrowanych komitetów, aż siedem przekonuje o swojej „bezpartyjności”. Afiliacje z PO mieszkańcy przypisują KWW Elbląski Komitet Obywatelski, KWW Witolda Wróblewskiego to grupa polityków związana z PSL, lokalne gazety spodziewają się na listach KWW Wolny Elbląg kandydatów z Twojego Ruchu Janusza Palikota (kandydat tego komitetu na prezydenta, Lech Kraśniański, zrezygnował z członkostwa w TR ledwie dwa dni przed ogłoszeniem kandydatury), wreszcie w KWW Naszą Partią Jest – Elbląg spotykają się politycy politycznego planktonu: partii Polska Jest Najważniejsza, Stowarzyszenia Demokratycznego, Nowej Prawicy.
A co z tymi, którzy realnie funkcjonują poza polskim światkiem politycznym? – W pomyślnym wariancie ruchy miejskie będą stanowić uzupełnienie lokalnej sceny politycznej. Ale większość takich organizacji i stowarzyszeń boryka się skrajnym rozdrobnieniem, wewnętrznymi podziałami i sporami – podkreślał na łamach „Wprost” politolog z UW, Błażej Poboży. Według niego, sytuacja może wyewoluować w dwóch kierunkach. Pierwszy: połączone siły społeczne wprowadzają swoich radnych do samorządów i współuczestniczą w polityce samorządowej, „po bożemu”. – Drugi, bardziej pesymistyczny, ale też chyba bardziej realny: podzieleni aktywiści ponoszą wyborczą porażkę, a ich hasła, a niekiedy także liderów, przejmują duże partie polityczne – kwitował Poboży. Pożyjemy, zobaczymy.